TIME Opowiadanie
W dzieciństwie starałem się przebywać jak najdalej od zegarów bojąc się, że się .....zbyt szybko zestarzeję. Moja wyobraźnia kazała mi wierzyć, że czas emanuje od zegarów, więc im byłem bliżej chronometru, tym czas płynął wolniej, im dalej, tym szybciej. Potwierdzały to moje ciągłe spóźnienia; jeżeli ja bawiłem się na dworze (z dala od zegara) krótko, a po powrocie dostawałem burę za długą nieobecność, znaczyło to niezbicie, że czas moich rodziców płynął znacznie szybciej od mojego. Winne musiały być (w moim dziecięcym mniemaniu) ich ręczne zegarki, na które stale zerkali.
Oczywiście wyrosłem z tych poglądów wraz z odejściem mojego pierwszego zegarka, ale dziś (kilka zegarków później) jestem zmuszony powrócić do moich dziecięcych poglądów z niewielkimi tylko modyfikacjami. A było to tak....
Obudziłem się bardzo późno; nie wiem która była godzina, ponieważ budzik stojący w drugim kącie pokoju pokazywał 3:13. Postanowiłem sprawdzić co się z nim stało, lecz kiedy wziąłem go do ręki..... zaczął przykładnie tykać. "Złośliwa natura działa kiedy nie trzeba" - pomyślałem i poszedłem w kierunku łazienki. Kiedy wróciłem, złośliwiec nadal pokazywał 3:13. Trudno !
Przechodząc koło okna dostrzegłem wróbla, stał w bezruchu na parapecie i wpatrywał się we mnie. Drgnął dopiero wtedy, kiedy zobaczył mnie blisko szyby. Gdy poszedłem dalej od okna.... znowu znieruchomiał. Hmmm.. Bywam nieruchawy, ale ten wróbel jest niedościgniony w dziedzinie, nie spotykanej zwłaszcza u wróbli.
Wchodząc do kuchni potrąciłem stojącą na stole butelkę, która zatoczyła się, przekroczyła krawędź blatu i.....zawisła w powietrzu !!! Po raz pierwszy w życiu przestraszyłem się, że czegoś nie stłukłem. Podbiegłem do niej by zobaczyć, co ją utrzymuje, ale gdy tylko zbliżyłem się doń na odległość około metra, butelka (chyba przypomniała sobie o grawitacji) i.....przepisowo stłukła się o posadzkę. Zrobiłem jeszcze kilka prób... wszystkie dowodziły, że stałem się siłą kontrolującą wszystko, co się porusza. Nie pomyliliście się przeczuwając, że bycie bogiem przypadło mi do gustu. Wykorzystanie tej sytuacji nie było trudne, choć na początku nie wykazałem się zbytnią inwencją. Najpierw wymyśliłem, jak kupić coś......"nie płacąc".
Podchodzimy do lady .....
zamawiamy produkt .......
bierzemy do ręki .....
cofamy się o metr .....
wychodzimy !!!.
Podobnie można mieć "osobistego" szofera, czekającego na nas w miejscu, w którym go zostawimy ze słowami :
"proszę to za dojazd, niech pan chwilkę zaczeka. może pan nie wyłączać licznika? myśląc tak naprawdę :
"c zekaj sobie, czekaj całe 5 sekund" (5 sekund dla ciebie to o wiele więcej dla mnie).
Słowem można robić wszystko bez większych konsekwencji ze strony kogoś, kto jest dalej niż 2 metry ode mnie. Nic mi nie może zrobić. To wspaniałe uczucie nie mieć wrogów w promieniu dwóch metrów, a więc nie mieć ich wcale!. Są to tylko bezsilne posągi, które nie mogą mi zaszkodzić !!!
Niestety rzadko mogą pomóc. Samotność okazuje się nagle największym problemem. Nie można do nikogo zadzwonić, a nie sądzę, by ktokolwiek mógł zadzwonić do mnie. Trudno jest znaleźć kogoś, z kim można by porozmawiać. Owszem, odnajduję kolejno moich znajomych i jest to nawet prostsze, niż się spodziewałem. Niestety, większość z nich .... ś pi. Straszne śpiochy kimają już od tygodnia i ani myślą się obudzić. Nawet z tymi, którzy nie śpią, nie mogę rozmawiać zbyt długo, gdyż po pewnym czasie dostrzegają, że coś jest nie tak. Podczas rozmowy patrzą na zegarek; spieszą się, myślą że mają mało czasu. Mylą się; nie mają go w ogóle.
Ja sam boję się rozmawiać z nimi długo; nie chcę tworzyć dysproporcji czasu innych. Moja sytuacja jest wystarczająco kłopotliwa - dla mnie, po co ich tym obarczać. Chcę jednak odnaleźć kogoś, kto jest ?ruchomy? i nie potrzebuje mojej obecności do swojego funkcjonowania. On b y mnie zrozumiał - musiałby; przecież byłby w tej samej sytuacji.
Zacząłem rozwieszać kartki po mieście z pytaniem: "czy ty też żyjesz poza czasem?". Podałem swój adres i prosiłem o wizytę; niestety nie mogłem napisać... kiedy. Jak na razie nikt nie przyszedł. Może nie dostrzegł małych kartek?
Postanowiłem posunąć się dalej, na rusztowaniach na Wieży Mariackiej umieściłem informację wielokrotnie powiększoną. Użyłem prześcieradeł, które ukradłem z jakiegoś sklepu. (Jestem pewien, że sprzedawcy nadal tego nie zauważyli. Nie jestem z tego dumny, ale musiałem spróbować.)
Wiele czasu zajęło mi umieszczenie prześcieradeł na wieży. Teraz wielkie, nieco koślawe litery czekają na kogoś, kto będzie mógł je dostrzec i skontaktować się ze mną. Staram się także jak najwięcej chodzić po Krakowie; może ktoś zobaczy mnie i da znak.
.........
.........
Nareszcie zdarzyło się coś, z czego mogę być zadowolony.
Idąc ulicą zobaczyłem dziewczynę, dosłownie wiszącą w powietrzu. Musiała wypaść z któregoś z balkonów 10-piętrowca. Była pomiędzy szóstym a siódmym piętrem. Postanowiłem sprawdzić, z którego. Wiem, głupia ciekawość, ale ja MIAŁEM CZAS. Zacząłem sprawdzać ..... od góry.
"Cztery wyważone drzwi później" wiedziałem już, że pechowa dziewczyna była mieszkanką 7 piętra (tylko na tej kondygnacji drzwi balkonu były otwarte). Linę ?zakupioną? moim sposobem zawiązałem do balustrady na 8 piętrze i zrzuciłem w dół. (Nie mogłem się zbytnio zbliżać, bo ona mogła spaść j eszcze niżej). Dla uzyskania absolutnej pewności zszedłem po schodach na 5 piętro, gdzie na balkonie ?gościnnych? gospodarzy dokonałem ważkiego eksperymentu. Rzuciłem w kierunku ściany szklanką, a ta zatrzymała się na kilka centymetrów przed nią. Gdy podszedłem na "odpowiednią" odległość do niej,..... ruszyła i roztrzaskała się w drobny mak z nadaną jej wcześniej energią. (Fizyk z mojej starej "budy" powiedziałby: rzeczywiście, zasada zachowania pędu i energii działa tu w obszarze kontrolowanej przez ciebie odległości.) Teraz szybkie obliczenia. Dziewczyna spadła już metr. Do tego jeszcze około dwa zanim ją chwycę. Trzy metry; swobodny spadek, energia potencjalna, energia kinetyczna i takie tam różne...
A więc dobrze; mogę sobie poudawać bohatera. Idę na 5 piętro, staję na barierce, przewiązuję się liną. Teraz tylko podciągnąć się parę centymetrów (musi być 2 metry nade mną, bym zdążył), poczekać i mocno łapać. Nie ryzykuję zbyt wiele jeżeli nie chwycę jej teraz; zawiśnie pomiędzy kolejnymi piętrami, a ja wymyślę coś lepszego......
Nie musiałem. Udało się teraz. Z powrotem na balkon. Przerażona i zdziwiona spytała kim jestem, ale ja postanowiłem szybko odejść. Nie wiedziałem jak jej logicznie wytłumaczyć całe to zdarzenie. Powiedziałem jakąś bzdurę o Aniele Stróżu i cofnąłem się. Zamieniła się w piękny, nieruchomy posąg. Miło było patrzeć na jej zdziwioną i jeszcze ciągle, mocno przerażoną twarz... Nie wiem, ile to trwało; zresztą nie ma to znaczenia. Mam nadzieję, że to całe wydarzenia miało jakieś znaczenie i to nie tylko dla mnie.
Chcę ponosić konsekwencje tego co robię, bo w przeciwnym razie to, co robię nie ma znaczenia. Uratowanie dziewczyny mogło mieć wielkie znaczenie, ale jeżeli czas miałby już dla niej nie płynąć, nie miałoby to żadnej wartości. Dotąd wykorzystywałem moją sytuację do robienia drobnych kradzieży. Prześcieradła, taksówka, jedzenie... Nie wiem, czy to, co robiłem było złe. Było złe, gdyby czas miał kiedykolwiek popłynąć - także dla innych. Chcę by to co zrobiłem było złe lub dobre, bo to oznaczałoby, że jest konkretne i ma znaczenie. Na razie mogę mieć tylko nadzieję, że miało... Ja sam czułem się dobrze robiąc rzeczy dobre; a dostałem taką możliwość.
............
...........
Przechodząc za pewnym samochodem zobaczyłem za jego kołami ciemne smugi zdartej gumy. Obszedłem go szerokim kołem i dostrzegłem małe dziecko tuż przed maską samochodu. Tym razem nie musiałem się namęczyć, by go uratować. Po prostu podszedłem do chłopca tak, że znalazł się pod moim wpływem, a samochó d jeszcze nie. Berbeć pospiesznie uskoczył na chodnik.
Nagle usłyszałem hałas ze wszystkich stron, kroki, krzyki tak dawno nie słyszane, a przede wszystkim pisk opon. Czas ruszył pełnym pędem bez ostrzeżenia, gdy tylko chłopczyk był już bezpieczny.
Kim będziesz dzieciaku skoro dla KOGOŚ jesteś tak ważny?!
I dla KOGO ?!
Zdążyłem się tylko...zdziwić, ale samochód z prędkością, od której MIAŁEM CZAS ODWYKNĄĆ przejechał po moich nogach. Straciłem przytomność.
To śmieszne: teraz wszyscy inny działają, gdy ja jestem nieruchomy - przykuty do łóżka szpitalnego. Cieszę się słuchając głosów z oddali, cieszy mnie ruch nie tylko wokoło mnie. Wszystko na powrót ma znaczenie, a przede wszystkim para oczu, które nie są już przerażone i patrzą na mnie.
Cubitus
Kraków 1999 |
|